Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi ostry7 z miasteczka Ełk/Gdańsk. Mam przejechane 4808.01 kilometrów w tym 22.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 17.87 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 6180 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy ostry7.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Październik, 2011

Dystans całkowity:b.d.
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:0
Średnio na aktywność:0.00 km
Więcej statystyk
  • Sprzęt Saphirka
  • Aktywność Jazda na rowerze

Everyday i see my dream, czyli niezapomniana 19-stka

Poniedziałek, 17 października 2011 · dodano: 26.02.2012 | Komentarze 0

Wiadomo że lepiej unikać pustych wpisów, no ale szybko zapomina się fajne szczegóły z nie tylko rowerowych wypraw, a tego bym nie odżałował :P . To będzie opowieść o spontanicznej wyprawie stopem przez 3 kraje na koncert LMFAO w Wiedniu.

Pomysł narodził się podczas wyprawy "Jadę na kole do Austrii" gdzie jadąc ulicami zobaczyłem plakaty LMFAO a obok datę swoich urodzin i od razu pomyślałem że powiem dla braciaka jak wrócę że jedziemy. Nie było to oczywiście na poważnie - jadąc na dwóch kółkach dokładnie wiedziałem jak daleko to jest, a poza tym był to poniedziałek, a w tym roku zaczynam studiować. Brat też chyba nie za bardzo na poważnie podchwycił pomysł i tak zawisł on jakiś czas bez komentarzy gdy w pewnym momencie stwierdził, że serio moglibyśmy pojechać. Rodzice (o dziwo!) się zgodzili, no to zaczęły się przygotowania. Plan prosty - przez Polskę pociągiem do Liberca w Czechach a dalej szukamy szczęścia stopem. Umówiliśmy się jeszcze na jeden nocleg u drugiego brata Zbyszka we Wrocławiu w akademiku. Tak więc w sobotę koło południa wyruszyłem na dworzec.

A pociągu nie ma. Sprawdzam rozkład jazdy - pojechał jakieś 10 minut temu. Potem okazuje się, że sprawdziłem odjazd dla dworca głównego... Co robić? Za 2 dni musimy być w Wiedniu a ja wciąż tkwię w Gdańsku a na tablicy odjazdów nie widać więcej pociągów do Wrocławia na dzisiaj... Dzwonie do Zbyszka (przy okazji dowiaduje się że Adam też spóźnił się na pociąg - ale on z Katowic ma akurat blisko) a on znajduje mi jakieś połączenie z 4 chyba przesiadkami z dworca głównego. No nic wracam na chwilę do domu, a potem wychodze z dużym zapasem na dworzec, by znów się nie spóźnić. Wsiadam, jadę, pierwsza przesiadka za 40 minut w Tczewie. Kolejna w Bydgoszczy, potem Poznań. Tu musiałem kupić bilet, bo jadąc z regiokarnetem przesiadałem się do tlk.
- To druga klasa? - Spytała jakaś dziewczyna wsiadając do przedziału
- No nie wiem chyba tak - Też wsiadłem
I byłaby to pewnie jedna z nudnych podróży, gdybyśmy nie zaczęli rozmawiać. Ola wracała z Hiszpanii z wymiany erasmus do Wrocławia. No więc ja też się pochwaliłem zagranicznym celem Austrią i wyjaśniłem że jadę na razie do brata na nocleg do Wrocławia. Odpowiadając pokolei na pytania o uczelnie, akademik, w końcu imię brata Ola wydawała się być coraz bardziej rozbawiona. Nie bez powodu - okazało się że znają się ze Zbyszkiem - jest ona przewodniczącą gazety, w której redakcji jest brat. Powiedzenie że świat jest mały jeszcze nigdy w życiu mi się tak nie sprawdziło. No i nie można było tego tak zostawić. Kiedy bracia odebrali nas z dworca po drodze do akademika zahaczyliśmy o sklep i zaopatrzyliśmy się w piwa. Nie wydawał się to zły pomysł jednak później mocno odbił nam się ten naprawdę sympatyczny i fajny wieczór. Ale to potem ;) .
Jak można było przewidzieć, zanim położyliśmy się spać, trzeba było już wychodzić na pociąg. W nocy Ola zrobiła nam chyba najładniejsze tabliczki autostopowiczów na świecie, no i mieliśmy okazję spotkać się we 3 z braćmi co ostatnio nie zdarza się już tak często. Tu parę zdjęć:



I znów nie łatwo zgadnąć że zaraz po wsiądnięciu do pociągu zasneliśmy. Ja na tyle głęboko że nawet nie udało się mnie obudzić w Bolesławcu, gdzie wujek podrzucił nam jedzenie i picie od Bolesławieckich dziadków. Swoją drogę bez tego prezentu byłoby dużo ciężej, tak nie wymienialiśmy nawet ceskiej kasy bo nie było potrzeby. Nieznośnie szybko dojechaliśmy do Zgorzelca, gdzie mieliśmy przesiadkę. Na wpół przytomni poszliśmy chwilę pochodzić po mieście, bo mieliśmy jakieś pół godziny czy godzinę do dyspozycji. Od razu widać było że jesteśmy po niemieckiej stronie... Bagaże położone przy tunelowych schodach na taśmie same wjeżdżały na górę lub na dół. Potem do Liberca dojechaliśmy jeszcze szybciej ale już trochę ożywieni zbliżającą się przygodą poszliśmy zobaczyć choć kawałek tego pięknego miasta. Zobaczyliśmy rzeźbę z kluczy i pomnik z wielkim lustrem. Oprócz tego też kawałek starego miasta, który bardzo mi się spodobał. Potem skierowaliśmy się już na drogę wyjazdową.







Kiedy już znaleźliśmy dogodną miejscówkę zaczęliśmy na zmianę bądź razem łapać stopa. Brzmi prosto... ale staliśmy tak ze 3 godziny i nic. Nic oprócz dziwnych gestów które pokazywali nam kierowcy, których jednak nie rozumieliśmy. A miejsce wydawało się naprawdę dobre - no nic trzeba poszukać innego. Poruszanie się wzdłuż jezdni nie okazało się takie proste. Zamiast pobocza barierki, wąskie mosty, strome spadki po bokach ulic. Doszliśmy do jakiegoś centrum handlowego z wieloma dużymi sklepami typu Auchan i restauracjami. Nie dało się tam jednak tak łatwo dostać, bo nie było pieszego połączenia - tylko drogi dla samochodów zagrodzone wysokimi ogrodzeniami z obu stron. Weszliśmy na teren jakiejś chyba firmy transportowej, gdzie stało pełno przyczep, mając nadzieję, że tamtędy trafimy do celu. I owszem trafiliśmy - ale wciąż dzielił nas wysoki metalowy płot (z grubych blach). Przy pomocy pobliskiego drzewa przeskoczyliśmy przez niego i tylko z powodu że ludzie już dziwnie na nas patrzyli nie zrobiliśmy zdjęcia dla tabliczki "złe psy" która wisiała po drugiej stronie ogrodzenia :D .Zaszliśmy do McDonalda mając tego po woli dość, ale okazało się że płacić można jedynie gotówką więc z czegoś ciepłego do jedzenia też nici. Drugie miejsce to był wyjazd właśnie z tych sklepów, gdzie ludzie jechali bardzo wolno i mieliśmy nadzieję że to odmieni nam szczęście. Nic z tego jednak nawet po zredukowaniu oczekiwań z Brna do Pragi a potem jeszcze połowy drogi do Pragi. Kolejna godzina w plecy i zaczynało się już robić późno. Powoli zaczynaliśmy wkurzać się na te cało autostopowanie. Ostatnia szansa to że ktoś nas weźmie z pobliskiej stacji benzynowej. Tam stojąc zaczęliśmy już rozmyślać plan B co jeśli nie uda nam się dzisiaj złapać tego stopa gdy podeszła do nas jakaś dziewczyna, która przed chwilą zsiadła z motoru. Ona rzecz jasna nie chciała nas podrzucić, ale powiedziała że tam ktoś jedzie w naszym kierunku. W momencie ożywiliśmy się podeszliśmy do wskazanego człowieka, ale ten odparł że nie jedzie w tą stronę... Z lekka podłamani wracamy na swoje miejsce z tabliczkami. Coś tu jednak nie pasowało, kiedy dziewczyna wracała przedstawiła nam jakichś innych dwóch kolesi którzy zaprosili nas do samochodu. Okazało się że dziewczyna pokazywała nam inny samochód, a jego właściciele byli w kasach. No! Nareszcie się coś ruszyło.

Na tyle się ożywiliśmy że kiedy bokserzy (bo okazało się że to właśnie bokserzy) powiedzieli że jadą do Jicina, myślałem że większość trasy mamy "już" za sobą. W rzeczywistości oczywiście tak nie było i po niedługiej jeździe musieliśmy wysiadać. Oczywiście ożywiliśmy się na tyle że nie zasnęliśmy podczas tej krótkiej jazdy. Bokserzy wysadzili nas na drodze wyjazdowej na Brno (już nie ta sama co na Prage) i tak już trochę ucieszeni zaczęliśmy iść wzdłuż drogi. Stwierdziliśmy że szkoda czasu żeby szukać miejscówy i od tak zaczęliśmy machać i pokazywać tabliczki kiedy mijały nas kolumny samochodów. I tak idąc może trzeci czy czwarty raz tyłem kiedy odwróciliśmy się zobaczyliśmy stojący na poboczu samochód na awaryjnych.
- :o to po nas?
- No raczej!
I już szybszym krokiem doszliśmy do stojącego samochodu. Na wejściu powiedział że podwiezie nas tylko kawałek. Tym razem policjant :) . Opowiadał nam że łapie kieszonkowców w Pradze. Podwiózł nas faktycznie tylko kawałek i znów nic nie pospaliśmy. Jednak skok w jakim przyśpieszyło łapanie przez nas stopów bardzo optymistycznie nas nastawił i właśnie kiedy zaczęliśmy się dzielić wrażeniami pod oświetlonym kawałkiem wioski z ograniczeniem do 40km/h gdzie umyślnie zostawił nas policjant zobaczyliśmy za plecami samochód na awaryjnych. Musiał stać tam już chwilę bo po chwili ktoś krótko zatrąbił. Rzuciliśmy się do niego biegiem i przywitał nas surfer. Tradycyjnie już adam siadł z przodu i rozmawiał z kierowcą po kilkumiesięcznej wprawie w Anglii biegle po angielsku a ja siedziałem z tyłu i słuchałem czasem najwyżej coś dopowiadając. Wciąż jednak nie mogliśmy zasnąć ani na chwilę, bo ożywiliśmy się przez tą falę szybkich stopów. Surfer dowiózł nas do miejscowośc Hradec Karlove. Jeśli spojrzeć na mapę to wciąż mizerny kawałek w porównaniu do tego co nas czekało, doliczając przeprawę przez granicę. Korzystając że znaleźliśmy się przy Lidlu zrobiliśmy małe zakupy a także ubraliśmy się cieplej bo zrobiło się już kompletnie ciemno i zimno. Wychodząc we wskazanym przez surfera kierunku docieramy do stacji na wyjeździe z miasta. Pocieszani pierwszym sukcesem idziemy zastosować podobną taktykę. Po drodze coś przykuwa moją uwagę... "PL" na tirze.
- Dzień dobry jedzie Pan może w stronę Brna?
- O polacy - niestety, spóźniliście się wszystkie TIRy w tamtą stronę już pojechały ja jadę na Liberec.

No nic - stajemy na stacji która jest kompletnie pusta i czekamy. Adam zaczął liczyć samochody które jadą w naszym kierunku a nie zajeżdżają na stacje.
1... 2...
...
...
3...
4,5...
6...
zajechał...
- Powodzenia - pojechał...
7,8...
...
...
<ależ ruch>
9...
10
Idziemy na ulicę!
Ciemno... pewnie prawie nas nie widać. No ale nic stoimy. Samochodów naprawdę mało, no ale liczymy na łut szczęścia. Nagle samochód się zatrzymuje - podchodzimy
- Czesi? Słowacy?
- Polacy!
- Noooo przynajmniej będzie można z kimś normalnie porozmawiać :D
Kzysiek - bo o mówieniu per "pan" nie było mowy jechał właśnie do Wiednia! Do tego od razu obiecał nam że odwiezie nas na konkretną dzielnicę a najlepiej pod sam Gasometer, gdzie miał odbyć się koncert. Więc udało się - zdążymy na koncert. Za dużo emocji żeby iść spać. Niestety. Jadąc rozmawiamy prawie cały czas i już sam nie pamietam czy choć trochę się przespaliśmy. W każdym bądź razie niedużo i początkowa euforia po wysiądnięciu w Wiedniu przerodziła się dość szybko w świadomość, że jesteśmy w środku wielkiego miasta w środku nocy, po dwóch ostatnich nieprzespanych.


Z biegiem czasu uchodziła z nas energia. A wszystko, łącznie ze stacjami metra było pozamykane. Znaleźliśmy Gasometer na mapie, ale dojście do niego wzdłuż torów metra okazało się trudne, ponieważ nie idą one wzdłuż dróg. Pozostało jedynie czekać aż otworzą metro. I był to ciężki i długi czas. Aż byliśmy zdziwieni że Wiedeń śpi tak głębokim snem. Była to widać jakaś spokojniejsza dzielnica. Z nudów poszliśmy jednak szukać Gasometera pieszo. I znaleźliśmy - 4 wielkie okrągłe budynki będące podobno kiedyś zbiornikami na gaz. Wszystko oczywiście pozamykane więc czekamy dalej. Zmarznięci i zmęczeni. Po czasie wydającym się być wiecznością stacja metra zostaje otwarta. Tu jednak się nie zagrzejemy - od razu włączono klimatyzację i wiało tu zimnym powietrzem. Szybko kupiliśmy sobie dobowe bilety i czekaliśmy na nasze metro. Wsiedliśmy - ciepło :3. Zrodził się pomysł a właściwie od razu zaczęliśmy przysypiać, żeby pospać trochę w metrze. I tak jeżdżąc najdłuższą linią z jednej strony Wiednia na drugą przez 3 godziny spaliśmy po 20 minut. Było to już swoistym nawykiem - budziliśmy się, przechodziliśmy przez stację i wsiadaliśmy do powrotnego pociągu. Po tych 3 godzinach mieli otworzyć Gasometer - pojechaliśmy więc po bilety.
- No tickets LMFAO - te słowa zabrzmiały jak wyrok - cała przeprawa na nic. Załamałem się. Już mi było wszystko jedno. Adam powiedział że trzeba się przespać a przed koncertem spróbujemy jeszcze raz - ok...
Pojechaliśmy do centrum i po dość długim czasie znaleźliśmy informację i jakieś schronisko czy hostel. Trwało to długo ponieważ byliśmy na prawdę skrajnie wyczerpani, nie zdolni do sprawnego myślenia. W hostelu, gdzie pokój kosztował oczywiście dużo drożej niż zapewniano nas w informacji musieliśmy poczekać kilka godzin na uprzątnięcie naszego pokoju i dopiero bedziemy mogli się wprowadzić. Wszystko jedno - biorąc przykład z innych ludzi zasnąłem w poczekalni. Potem tylko przerzuciliśmy się do pokoju i tam spaliśmy.