Info
Ten blog rowerowy prowadzi ostry7 z miasteczka Ełk/Gdańsk. Mam przejechane 4808.01 kilometrów w tym 22.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 17.87 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 6180 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2015, Czerwiec1 - 0
- 2012, Maj2 - 3
- 2012, Kwiecień1 - 0
- 2012, Marzec3 - 4
- 2012, Luty2 - 0
- 2012, Styczeń2 - 0
- 2011, Grudzień2 - 1
- 2011, Listopad1 - 2
- 2011, Październik1 - 0
- 2011, Wrzesień16 - 1
- 2011, Sierpień8 - 2
- 2011, Lipiec1 - 1
- 2011, Czerwiec6 - 1
- 2011, Maj6 - 6
- 2011, Kwiecień6 - 2
- 2011, Marzec4 - 6
- 2011, Luty1 - 1
- 2010, Lipiec3 - 0
- 2010, Czerwiec4 - 1
Maj, 2011
Dystans całkowity: | 550.87 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 26:24 |
Średnia prędkość: | 20.87 km/h |
Maksymalna prędkość: | 61.60 km/h |
Suma podjazdów: | 1210 m |
Liczba aktywności: | 6 |
Średnio na aktywność: | 91.81 km i 4h 24m |
Więcej statystyk |
- DST 106.55km
- Czas 05:00
- VAVG 21.31km/h
- VMAX 61.60km/h
- Podjazdy 170m
- Sprzęt Saphirka
- Aktywność Jazda na rowerze
I do domu
Piątek, 27 maja 2011 · dodano: 28.05.2011 | Komentarze 0
Mocne Słońce i Karol zapraszający do naszego namiotu psa właściciela ( :D ) szybko nas wykurzyli na zewnątrz. Śniadanie planowaliśmy zjeść na rynku w Łomży więc spakowaliśmy się, wcisneliśmy dla Ździśka "Miodową Łomżę Export" i ruszyliśmy. Śniadanie było bardzo fajne typowo wyprawowe na pewno pojawi się jakieś zdjęcie.
No ale cóż trzeba było ruszać. Zaraz za Łomżą wyjechaliśmy na dość duży podjazd i droga się ładnie wypłaszczyła. Trafiliśmy na remontowaną drogę, bardzo mało uczęszczaną ze względu na to że co chwile były zwężenia dróg do jednego pasa i ruch naprzemianstronny. Nam to jednak baardzo pasowało i przeciskaliśmy się na czerwonym mając cały pas dla siebie bo samochody z naszego pasa gubiliśmy na światłach. I tak sobie przyjemnie przejechaliśmy długi odcinek, a potem trafiliśmy na też mało ruchliwe drogi gdzie bardzo przyjemnie zbliżaliśmy się do Ełku.
[imghttp://poziomo.files.wordpress.com/2011/05/img_0289.jpg[/img]
Aż dziwnie szybko bo godziny były wcześnie popołudniowe kiedy trzeba było zmienić mapę, bo Krzysiek nie miał ostatnich 60km, za to ja miałem dokładny atlas naszego województwa. W ogóle zapowiadali deszcze więc wszystkie ważniejsze rzeczy mieliśmy popakowane w worki foliowe. Deszcz jednak nie nadchodził a my konsekwentnie zbliżaliśmy się do końca wyprawy. Przed Prostkami Krzysiek powiedział że siadło mi mocno tylne koło. No tak - co to za dzień byłby bez żadnej przygody. Kiedy w Prostkach wyjechaliśmy na kostkę zaraz zaczęłem czuć jak mi wali po obręczy. No to zatrzymałem się - opona rwie się już mocno, no ale nic trzeba jechać dalej - łapię za pompkę, dopompowuje koło i dalej w drogę. Na przejeździe kolejowym Radek zostaje za szlabanem więc czekamy. Znowu dopompowuje koło, bo powietrze konsekwentnie schodzi, a oprócz obijania obręczy na wybojach strasznie wozi mi cały tył. Stwierdzam że im szybciej zajedziemy tym lepiej więc narzucam szybkie tempo i kilka razy jeszcze dopompowując koło dojeżdżamy do Ełku. Finiszujemy drogą z zakazem ruchu rowerów, nie ma czasu przejeżdżać na drugą stronę jezdni żeby przez 1km poslalomować między przechodniami na ścieżce rowerowej... Później już główną ulicą docieramy do domu pare minut po 15tej. Wnosząc rower do piwnicy naciągam achillesa ale ogólnie wszyscy się cieszymy że dojechaliśmy. Co ciekawe przejechaliśmy prawie identyczny dystans co 2 dnia i jechaliśmy równo 5 godzin.
Wpadło 29 nowych gmin :)
- DST 168.00km
- Czas 07:41
- VAVG 21.87km/h
- VMAX 43.00km/h
- Podjazdy 230m
- Sprzęt Saphirka
- Aktywność Jazda na rowerze
170km w dzień :o
Czwartek, 26 maja 2011 · dodano: 28.05.2011 | Komentarze 1
Tym razem noc mieliśmy naprawdę spokojną, bez żadnych przygód, oprócz tego że było znów strasznie zimno. Rano oczywiście jeszcze nas państwo gospodarze zaprosili na kawę i kanapki. Wcisnęliśmy dla gospodarza trzecie piwo przeznaczone dla dawcy noclegu szybko wypiliśmy kawę i pojechaliśmy, bo byliśmy już spóźnieni na spotkanie z chłopakami. Spotkaliśmy ich w parku i po krótkim przegrupowaniu (i krótkim pajacowaniu w superanckim placu zabaw) ruszyliśmy w dalszą drogę. Po wczorajszym country ride po piaskach, chłopaki analizowali trasę i wywailli wszelkie odcinki piaszczyste. My pokazaliśmy to co wydumaliśmy z naszym gospodarzem i okazało się że tasy nakładają się w większości więc ruszyliśmy. Tym razem drogi nas miło zaskoczyły i pierwsze 20km minęły jak z pyty strzelił. Dalej również jechało się bardzo przyjemnie aż do około 60 kilometra, gdzie Radek dopatrzył się otwartrej sakwy na bagażniku Krzyśka. No tak... co to by był za dzień bez przygód. Szybkie sprawdzenie bagażów - nie ma portfela.
Na szczęście było w nim niedużo kasy i legitymacja, ale jednak decydujemy że trzeba poszukać. Ostatni raz zakupy robiliśmy jakieś 10km temu więc Krzysiek mówi że się przejedzie, a jak ktoś chce z nim to jak ktoś chce nakurwiać. Oczywiście się zgłosiłem :D . I faktycznie obróciliśmy te 20km w niecałą godzinkę, razem z pytaniem i zostawianiem kontaktu w sklepie i na komisariacie. Mieliśmy trochę opóźnienie więc ruszyliśmy krajówką na Ostrów Mazowiecką. Ten odcinek też nie należał do najprzyjemniejszych, no ale fakt że dotarliśmy szybko do miejsca gdzie mieliśmy zrobić dłuższy postój. Zatrzymaliśmy się przy miejskim basenie, co było całkiem mądre bo mogliśmy skorzystać z łazienek, a po tym jak długo tam staliśmy żałowałem że nie skoczyłem na basen się wykąpać. Postój przeciągał się bo chłopaki z Kielc chcieli wrzucić na bloga dzisiejszy wpis, ale w końcu po ok. 2 godzinach zrezygnowali i ruszyliśmy dalej, mijając przy wyjeździe naprawdę ładny kościół - najładniejszy chyba na całej trasie. Dalej jechało się znów spokojnie, choć strasznie się przesłodziłem herbatnikami z CHOCO i tylko czekałem na sklep żeby kupić coś słonego i dopiero mogłem dalej cieszyć się jazdą. Przed samym sklepem trafiliśmy na fajny zjazd gdzie machnęliśmy dziennego maxa. Końcówka dnia znowu z przygodą. Wjechaliśmy do Łomży i pojechaliśmy coś zjeść.
Podzieliliśmy się na grupę McDonaldową, Biedronkową i Kebabową. Zjedliśmy trochę i pomyśleliśmy że może spróbujemy się zakręcić jakoś tanio przy noclegu chłopaków. Więc pojechaliśmy z nimi na nocleg kierowani GPSem. Dojechaliśmy pod jakiś dom, który wyglądał dość skromnie jak na agroturystykę. No ale nic w sumie drogi nie był to Krzysiek dzwoni i mówi że jesteśmy w Łomży na takiej i takiej ulicy pod takim domem. A tu odpowiadają mu że tak że taka ulica i taki numer domu ale że podkreślał w rozmowie że to nie jest Łomża tylko STARA ŁOMŻA. Na liczniku 160 km a do Starej Łomży jeszcze kawałek. No ale nic jakoś nikt się nie wkurza, Krzysiek spytał jeszcze czy możemy się tam rozbić i za ile, i właściciel okazał się bardzo w porządku bo powiedział że za piwo i że nie ma problemu. Odetchnąłem bo nie chciało mi się szukać noclegu po nocy, a zresztą mogliśmy kupić sobie po 2 Łomże i pogadać troche z resztą. Oczywiście nie trafiliśmy tam od razu a objechaliśmy całą "Starą Łomżę Przy Szosie" :P .
Ale w końcu trafiliśmy do naszego zajazdu a Ździsiek właściciel udostępnił nam ognisko z grillem. Całkiem przyjemna kolacyjka przy ogniu z piwkiem i kiełbaskami całą ekipą. Do tego właściciel pozwolił nam się wykąpać (pierwszy raz od początku wyprawy) co z chęcią wykorzystaliśmy. Nocleg bardzo przyjemny, a rano obudziło nas słońce grzejące w namiot.
- DST 106.24km
- Czas 06:01
- VAVG 17.66km/h
- VMAX 43.60km/h
- Podjazdy 210m
- Sprzęt Saphirka
- Aktywność Jazda na rowerze
Nareszcie rowerem :)
Środa, 25 maja 2011 · dodano: 28.05.2011 | Komentarze 0
Zebraliśmy się dość sprawnie, i ze zszytymi już sakwami i wymodzonym bagażnikiem (przeplecionym drutem żeby sakwy nie wpadały na szprychy) ruszyliśmy spotkać się z resztą załogi w Warce. Po drodze minęliśmy miejsce połączenie trzech gmin, gdzie z dziecięcą radochą kręcę kółka i je "odklepuje" .
Co bardziej spostrzegawczy czytelnicy zauważą pewnie że okazało się że 3 tabliczki to była ta sama gmina - my się troche spieszyliśmy i jakoś nie zauważyłem ;o
Potem ruszamy do Warki spotkać się z chłopakami.
Mieliśmy się spotkać na rynku, który był zaraz przy wjeździe do miasta, więc zaczęliśmy jeździć po nim i ich szukać. Jednak był dość duży i zatłoczony, więc stwierdziliśmy że lepszym miejscem będzie wieża widoczna wyraźnie przy wjeździe do miasta. Udaliśmy się tam bardzo fajnym podjazdem, dzięki któremu rozgrzaliśmy się po strasznie zimnej nocy. Po dotarciu pod wieżę okazało się że jest tam też jest rynek tylko że nie handlowy a miejski i po chwili zobaczyliśmy trzy rowery zapakowane sakwami i Krzyśka. Przywitaliśmy się z nim, a potem też z Radkiem i Karolem, zrobiliśmy małe zakupy (Woda "Dobra" 5l - 1,60zł :D ) zjedliśmy po 2 bułki (później okazało się że był to nasz jedyny posiłek do wieczora : ( ), i wyruszyliśmy już w piątkę.
Chłopaki narzucili strasznie szybkie tempo - coś do czego nie przywykliśmy na naszych wyprawach gdzie jeździliśmy rzadko powyżej 20km/h, no ale co tam wskakujemy na kółko i jedziemy. Droga dość ruchliwa a jazda nią co najwyżej średnio przyjemna, aczkolwiek kilometry lecą bardzo szybko. Jakiś czas później jednak wjeżdżamy na chyba najgorszą drogę na jaką mogliśmy trafić. Na krajową 50-tkę co więcej przejechać nią mieliśmy przez Wisłę. No więc jedziemy...
Na drodze praktycznie same TIR-y. Jedziemy wężykiem przyciśnięci do barierki bo co raz nas wyprzedzają. Nagle nasz pas zaczyna się korkować... niewiele myśląc zaczynamy wyprzedzać pas TIR-ów od prawej. Niektóre stoją bardzo blisko barierki że ledwo się przeciskamy, ale nie za bardzo jest gdzie się zatrzymać więc jedziemy dalej. W końcu trafiamy na bardzo wąską szparę w której odległość TIRa od kierownicy to parenaście cm i trzeba bardzo uważać żeby nie zahaczyć. Kiedy go mijamy ten rusza i ku naszemu przerażeniu zaczyna zjeżdżać na prawo sukcesywnie zmniejszając nam pole manewru. W końcu jest tak blisko że sakwy zaczynają stykać się z barierkami i szorować. Zaczynam więc hamować ale chwilę później muszę już ściskać z całej siły manetki a i tak wpadam lekko na Krzyśka, który zatrzymał się gwałtownie i klnie trzymając się za rękę. Posypały się jakieś szkiełka, TIR pojechał, po drugiej stronie widzimy że był wypadek co było pewnie powodem, że tak nas zgniótł (nie chciał po szkiełkach jeździć pewnie pajac...). Ale to tam mało ważne - ręka Krzyśka nie wygląda najlepiej, po chwili jednak zaczyna ją zginać więc złamana nie jest. Przerzucamy rowery przez barierkę na wąski chodnik i Karol opatruje mu rękę. Sprawdzamy straty: urwane lusterko które Krzysiek miał przy kierownicy po lewej stronie (pękło na pół a obudowa cała, potem włożyliśmy spowrotem i działało :) ), małe dziury w sakwach od strony barierki. Nie jest tak źle - choć strachu było co nie miara, kiedy byliśmy w tej zmniejszającej się pułapce. No ale nic to jedziemy dalej, na szczęście już krótko 50tką więc sobie odpoczniemy i pogadamy w końcu. Szybko jednak zatęskniliśmy za asfaltem (choć i tak o wiele bardziej podobała mi się jazda po tych piaskach i dziurach niż po zatłoczonych niebezpiecznych asfaltach). Jedziemy przez park krajobrazowy, więc widoki mamy ładne. Po drodze zwiedziliśmy też bunkry :) . Przy bunkrach zagaduje nas jakiś gość czy aby nie szukamy skrzynek do jakiejś gry z GPS. Opowiada nam zasady i jak to zajebiście się w to gra no i w sumie zachęcił mnie jak znajdę trochę czasu chyba spróbuję w to zagrać.
Później już wiele się nie działo, pod koniec trafiliśmy na straszne odludzia i błądziliśmy dość długo, ale dotarliśmy i tak dość wcześnie. Pamiętając ostatnie błędy znajdujemy gospodarza z płotem i pytamy o nocleg. Otwiera jakaś pani i mówi że ona chętnie, ale ma małe dzieci, że by pytały kto to co to i tak dalej. Może racja nie możemy mieć jej za złe. Następnie pytamy jakiegoś gościa dwie działki dalej. Ten wskazuje nam miejsce w sadzie. Za płotem, drzewka to takie małe, ale jednak blisko drogi, pytamy czy można by dalej i w efekcie rozbijamy się daleko od drogi przy stodole (pustej) . Ale to dopiero początek. Ledwo zaczęliśmy się rozbijać, wraca facet i niesie nam zupę w kubkach. Chwilę potem donosi 2 słoiki z gorącą cherbatą i (to przecież szczyt gościnności) pyta ile słodzimy!! : o . Ale to nie wszystko - udostępnia nam studnię z wodą, potem jego żona daje nam ciepłą wodę i mydło do umycia się i naczyń. Kiedy już się wydawało że już nic więcej się nie da gość wpada na pomysł coby nam oświetlenie w namiocie zamontować. Mówimy że nie trzeba i wogóle że już dziękujemy ale niee, jedna żarówka nie działa, druga nie działa, wynajduje skądś ttrzecią i wręcza nam lampkę na kablu. Potem okazało się jak fajnie było mieć to światło nieporównywalnie lepsze od latarki. Namiot już stał, dostaliśmy jeszcze od żony faceta pare ciastek i powoli zabieraliśmy się za kolację (cały dzień na głodzie, aczkolwiek teraz troche najedliśmy się tym co dostaliśmy). Potem przyszedł jeszcze gość poopowiadaliśmy trochę o tym jak się jechało, podpowiedział nam jak jechać dalej i się pożegnaliśmy. Zrobiliśmy zupę (gotowaliśmy w sypialni bo strasznie dużo komarów było) wypiliśmy po "Książecym" i spać.
#lat=52.02208&lng=21.4151&zoom=9&type=2
- DST 12.31km
- Czas 00:46
- VAVG 16.06km/h
- VMAX 31.70km/h
- Sprzęt Saphirka
- Aktywność Jazda na rowerze
Zaczynamy
Wtorek, 24 maja 2011 · dodano: 28.05.2011 | Komentarze 1
Dzień zaczął się ciekawie - mało czasu, niespakowane sakwy i ogólnie dużo rzeczy do ogarnięcia. Ostatnia matura o 9.20, zakupy, kompletowanie dokumentów na studia i tak dalej... a o 14.11 pociąg. Wyruszyliśmy więc z Czyżem na 15 minut przed odjazdem pociągu i zapieprzaliśmy jak dzikie osły przez miasto łamiąc po drodze być może parę przepisów (przekroczenie prędkości, czerwone światła i inne takie). Już od samego początku wzbudzaliśmy zainteresowanie, a głównie pani siedzącej w kasie biletowej ("A jak wy wracacie z Warszawy potem?"), co było nawet całkiem miłe no ale KURWA mieliśmy 5 minut do odjazdu pociągu. Peron oczywiście 3ci więc jeszcze tunelem na rowerze, sprint po schodach. Ledwo wrzuciliśmy bagaże i rowery i pociąg ruszył... udało się!
Wagon na prawdę trafił nam się elegancki dużo miejsca dla rowerów i wogóle. W Białymstoku przysiadł się 67-letni pan z rowerem, który jak potem się okazało podróżuje samotnie po Polsce. Cała więc podróż aż do Warszawy minęła na rowerowych rozmowach i opowieściach. W Warszawie przesiadka, bez problemów, w godzinie przerwy kupiliśmy baterie do latarki (całe szczęście) . Pociąg do Kielc okazał się o Niebo gorszy, wagon na rowery miał ok 5 metrów kwadratowych a samo dojście do niego tunelem o szerokości rozstawu kierownicy nie było takie proste... Godzinę jazdy spędziliśmy na karimacie z rowerami.
Wysiedliśmy w Warce i... okazało się że dla czyża poszła sakwa. Parę agrafek i jedziemy (a już się ściemniało) . Dziękując w duchu że wziąłem dość dokładną mapę warki i okolic (z googli maps) krążymy szukając większych ulic i znaleźć wyjazd z miasta. Po drodze zaopatrujemy się w dwie "Warki" w Biedronce :) . Po drodze zobaczyliśmy wielką dość nowoczesną rzeźbę chyba na cześć lotników.
Sakwa co raz zahacza agrafkami o szprychy i rwie się coraz bardziej. Znaleźliśmy wyjazd z miasta i ruszamy w stronę Woli Boskiej, z której chcieliśmy zacząć rajd. W końcu wpadamy na genialny pomysł i odciążamy felerną sakwę przekładając większość rzeczy do mojej powiększanej. Jest już naprawdę ciemno więc zaczynamy pytać po drodze o nocleg. Z początku słabo - nigdzie nie ma dzwonków, pozamykane itd. W końcu trafiamy do gospodarstwa z psami które nas zauważyły i dzięki temu także ich właściciele. Okazało się jednak że pieski są 3 i całkiem spore i nie można ich zamykać toteż odesłali nas dalej. Na wjeździe do Kępy Niemojewskiej widzimy jakiegoś Andrzeja przy domku i pytamy czy nie można by rozbić namiotu. Odpowiada że można i wskazuje miejsce między drzewami. Miejsce okazało się potem strasznie chybione ale o tym później.
Niedaleko stoi latarnia to trochę mamy światła, więc rozbijamy namiot, wstawiamy rowery do przedsionka i szykujemy kolacje (ja od rana nic nie jadłem oprócz paru kanapek od Czyża w pociągu). Gotujemy makaron, smażymy cebule i kiełbasę (wokoło słychać szczekanie psów, więc zaczynamy się zastanawiać czy zaraz się nie zlecą). No ale nic to już zaczęliśmy to robimy do końca.
No tak jeszcze strachu napędziła nam kuchenka która najpierw 2 razy zgasła i jakoś nie mogła się rozkręcić po zimie. Zadziałała dopiero na zaklęcie "JA... CHCE... MAKARON!!" które stało się potem kultowym tekstem mini rajdu :) .
Rozpuszczamy fixa i jemy. Mmm pycha - właśnie zaczynamy się cieszyć jak to kozacko nam się udaje wszystko i słyszymy jakieś głośne rozmowy i krzyki.
1 BŁĄD - namiot na działce bez ogrodzenia
2 BłĄD - namiot niedaleko drogi + widoczny z drogi
No nic siedzimy nasłuchujemy:
- "Blablabla pijackie gadanie"
- "O! Tam ktoś w namiocie śpi!"
- "Patrz tam ktoś w namiocie śpi!"
(Tętno x2)
- "Chodźcie idziemy tam"
(Tętno x3)
...
i głosy ucichły
Ale strachu napędzili nam co nie miara - przyrzekamy sobie nigdy nie popełnić tych 2 pierwszych błędów
Powoli się uspokajamy i kończymy spagetti, cały czas jednak już nasłuchując. Kończymy, wystawiamy naczynia na zewnątrz i gadamy. Chwilę później Czyżu : "O! KOT!" No i faktycznie wbił się do namiotu niepostrzerzenie i bezszelestnie i dorwał się do miski po makaronie.
Wszedł wyszedł potem znowu za trzecim razem wlazł do sypialni. I tak już został na noc użyczając nam towarzystwa i trochę podnosząc na duchu. Z początku chciałem wprowadzić jakieś warty ale kiedy pogoda się zepsuła stwierdziłem że nikt nie będzie spacerował.
3 BŁĄD Namiot pod drzewem niewiadomego stanu
A zapowiadało się na burzę a przynajmniej na duży wiatr coby mógł nam gałąź urwać na namiot. Na szczęście nic takiego się nie zdarzyło a po paru godzinach pozasypialiśmy. A no tak, raz jeszcze słyszeliśmy psa bardzo blisko namiotu, jednak nie był tak śmiały jak kotek i nie wlazł do środka :) .
Rano pojechałem szukać sklepu a tam hotel dla psów zaraz obok miejsca gdzie spaliśmy. I szczekanie wyjaśnione. Kawałek dalej bar a dalej następny. A wioska wyglądała tak niepozornie. Mamy ostrą nauczkę na przyszłe noclegi. Sam gospodarz jednak był w porządku dokręcił dla Czyża stopkę wielkim imbusem podziękowaliśmy i ruszyliśmy do Warki. Ale to już następny dzień :o choć przez tą noc nieźle nam się one zlały :)
Zdjęcia dodam później bo jeszcze ich nie mam :)
#lat=51.74808&lng=21.14525&zoom=12&type=2
- DST 70.77km
- Czas 03:21
- VAVG 21.13km/h
- VMAX 61.60km/h
- Podjazdy 230m
- Sprzęt Saphirka
- Aktywność Jazda na rowerze
Okoliczne podjazdy :)
Czwartek, 19 maja 2011 · dodano: 19.05.2011 | Komentarze 2
Już po maturach pisemnych więc można się gdzieś wybrać :) . Tak więc pojechaliśmy z Czyżem poćwiczyć na okolicznych podjazdach. 2 najszybsze zaliczyliśmy po 2 razy, żeby wykręcić jak największego maxa :) . W Mostołtach 58.8, a w Juchach życiowy rekord 61.6 :D . No leci się pięknie. Ogólnie trasa cała po pagórkach z paroma podjazdami po kocich łbach więc dała nam w kość. Dziwię się że takie małe przewyższenie liczyłem na >400 albo bikemap oszukuje albo sam nie wiem.
Ogólnie bardzo pozytywnie trzeba już się nakręcać na sezon :]
?130582730555738
- DST 87.00km
- Czas 03:35
- VAVG 24.28km/h
- Podjazdy 370m
- Sprzęt Saphirka
- Aktywność Jazda na rowerze
nie ma opier...ania się!
Czwartek, 12 maja 2011 · dodano: 12.05.2011 | Komentarze 2
Wydawało się że będzie spokojnie zapomniałem nawet wziąć licznik. Szkoda bo na pewno będzie najlepsza w życiu średnia a może nawet przekroczę magiczną granicę 25km/h? Kolejne piękne tereny na które nie miałem okazji wcześniej zajechać, szczególnie w okolicy Miłek.Poczułem że dzisiaj jest mój dzień i cisnąłem ile fabryka dała, bez licznika może i lepiej, demotywowały tylko znaki ;) , pogoda do tego wymarzona nie za ciepło nie za zimno (chyba że na postojach ale nie było ich za dużo). Zapisywałem czas postojów i wyszło tego w sumie 22 minuty w 3 postojach. Oczywiście wzięłem za mało wody i musiałem dokupić a także marsa i snickersa, by "jechać dalej" przy kryzysie głodowym przed Orzyszem.
P.S. dzięki dla pana w Rantach który odradził mi jechanie przez Mikołajki, kurde chyba bym padł na trasie powrotnej
Moje nogi...