Info
Ten blog rowerowy prowadzi ostry7 z miasteczka Ełk/Gdańsk. Mam przejechane 4808.01 kilometrów w tym 22.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 17.87 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 6180 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2015, Czerwiec1 - 0
- 2012, Maj2 - 3
- 2012, Kwiecień1 - 0
- 2012, Marzec3 - 4
- 2012, Luty2 - 0
- 2012, Styczeń2 - 0
- 2011, Grudzień2 - 1
- 2011, Listopad1 - 2
- 2011, Październik1 - 0
- 2011, Wrzesień16 - 1
- 2011, Sierpień8 - 2
- 2011, Lipiec1 - 1
- 2011, Czerwiec6 - 1
- 2011, Maj6 - 6
- 2011, Kwiecień6 - 2
- 2011, Marzec4 - 6
- 2011, Luty1 - 1
- 2010, Lipiec3 - 0
- 2010, Czerwiec4 - 1
- DST 12.31km
- Czas 00:46
- VAVG 16.06km/h
- VMAX 31.70km/h
- Sprzęt Saphirka
- Aktywność Jazda na rowerze
Zaczynamy
Wtorek, 24 maja 2011 · dodano: 28.05.2011 | Komentarze 1
Dzień zaczął się ciekawie - mało czasu, niespakowane sakwy i ogólnie dużo rzeczy do ogarnięcia. Ostatnia matura o 9.20, zakupy, kompletowanie dokumentów na studia i tak dalej... a o 14.11 pociąg. Wyruszyliśmy więc z Czyżem na 15 minut przed odjazdem pociągu i zapieprzaliśmy jak dzikie osły przez miasto łamiąc po drodze być może parę przepisów (przekroczenie prędkości, czerwone światła i inne takie). Już od samego początku wzbudzaliśmy zainteresowanie, a głównie pani siedzącej w kasie biletowej ("A jak wy wracacie z Warszawy potem?"), co było nawet całkiem miłe no ale KURWA mieliśmy 5 minut do odjazdu pociągu. Peron oczywiście 3ci więc jeszcze tunelem na rowerze, sprint po schodach. Ledwo wrzuciliśmy bagaże i rowery i pociąg ruszył... udało się!
Wagon na prawdę trafił nam się elegancki dużo miejsca dla rowerów i wogóle. W Białymstoku przysiadł się 67-letni pan z rowerem, który jak potem się okazało podróżuje samotnie po Polsce. Cała więc podróż aż do Warszawy minęła na rowerowych rozmowach i opowieściach. W Warszawie przesiadka, bez problemów, w godzinie przerwy kupiliśmy baterie do latarki (całe szczęście) . Pociąg do Kielc okazał się o Niebo gorszy, wagon na rowery miał ok 5 metrów kwadratowych a samo dojście do niego tunelem o szerokości rozstawu kierownicy nie było takie proste... Godzinę jazdy spędziliśmy na karimacie z rowerami.
Wysiedliśmy w Warce i... okazało się że dla czyża poszła sakwa. Parę agrafek i jedziemy (a już się ściemniało) . Dziękując w duchu że wziąłem dość dokładną mapę warki i okolic (z googli maps) krążymy szukając większych ulic i znaleźć wyjazd z miasta. Po drodze zaopatrujemy się w dwie "Warki" w Biedronce :) . Po drodze zobaczyliśmy wielką dość nowoczesną rzeźbę chyba na cześć lotników.
Sakwa co raz zahacza agrafkami o szprychy i rwie się coraz bardziej. Znaleźliśmy wyjazd z miasta i ruszamy w stronę Woli Boskiej, z której chcieliśmy zacząć rajd. W końcu wpadamy na genialny pomysł i odciążamy felerną sakwę przekładając większość rzeczy do mojej powiększanej. Jest już naprawdę ciemno więc zaczynamy pytać po drodze o nocleg. Z początku słabo - nigdzie nie ma dzwonków, pozamykane itd. W końcu trafiamy do gospodarstwa z psami które nas zauważyły i dzięki temu także ich właściciele. Okazało się jednak że pieski są 3 i całkiem spore i nie można ich zamykać toteż odesłali nas dalej. Na wjeździe do Kępy Niemojewskiej widzimy jakiegoś Andrzeja przy domku i pytamy czy nie można by rozbić namiotu. Odpowiada że można i wskazuje miejsce między drzewami. Miejsce okazało się potem strasznie chybione ale o tym później.
Niedaleko stoi latarnia to trochę mamy światła, więc rozbijamy namiot, wstawiamy rowery do przedsionka i szykujemy kolacje (ja od rana nic nie jadłem oprócz paru kanapek od Czyża w pociągu). Gotujemy makaron, smażymy cebule i kiełbasę (wokoło słychać szczekanie psów, więc zaczynamy się zastanawiać czy zaraz się nie zlecą). No ale nic to już zaczęliśmy to robimy do końca.
No tak jeszcze strachu napędziła nam kuchenka która najpierw 2 razy zgasła i jakoś nie mogła się rozkręcić po zimie. Zadziałała dopiero na zaklęcie "JA... CHCE... MAKARON!!" które stało się potem kultowym tekstem mini rajdu :) .
Rozpuszczamy fixa i jemy. Mmm pycha - właśnie zaczynamy się cieszyć jak to kozacko nam się udaje wszystko i słyszymy jakieś głośne rozmowy i krzyki.
1 BŁĄD - namiot na działce bez ogrodzenia
2 BłĄD - namiot niedaleko drogi + widoczny z drogi
No nic siedzimy nasłuchujemy:
- "Blablabla pijackie gadanie"
- "O! Tam ktoś w namiocie śpi!"
- "Patrz tam ktoś w namiocie śpi!"
(Tętno x2)
- "Chodźcie idziemy tam"
(Tętno x3)
...
i głosy ucichły
Ale strachu napędzili nam co nie miara - przyrzekamy sobie nigdy nie popełnić tych 2 pierwszych błędów
Powoli się uspokajamy i kończymy spagetti, cały czas jednak już nasłuchując. Kończymy, wystawiamy naczynia na zewnątrz i gadamy. Chwilę później Czyżu : "O! KOT!" No i faktycznie wbił się do namiotu niepostrzerzenie i bezszelestnie i dorwał się do miski po makaronie.
Wszedł wyszedł potem znowu za trzecim razem wlazł do sypialni. I tak już został na noc użyczając nam towarzystwa i trochę podnosząc na duchu. Z początku chciałem wprowadzić jakieś warty ale kiedy pogoda się zepsuła stwierdziłem że nikt nie będzie spacerował.
3 BŁĄD Namiot pod drzewem niewiadomego stanu
A zapowiadało się na burzę a przynajmniej na duży wiatr coby mógł nam gałąź urwać na namiot. Na szczęście nic takiego się nie zdarzyło a po paru godzinach pozasypialiśmy. A no tak, raz jeszcze słyszeliśmy psa bardzo blisko namiotu, jednak nie był tak śmiały jak kotek i nie wlazł do środka :) .
Rano pojechałem szukać sklepu a tam hotel dla psów zaraz obok miejsca gdzie spaliśmy. I szczekanie wyjaśnione. Kawałek dalej bar a dalej następny. A wioska wyglądała tak niepozornie. Mamy ostrą nauczkę na przyszłe noclegi. Sam gospodarz jednak był w porządku dokręcił dla Czyża stopkę wielkim imbusem podziękowaliśmy i ruszyliśmy do Warki. Ale to już następny dzień :o choć przez tą noc nieźle nam się one zlały :)
Zdjęcia dodam później bo jeszcze ich nie mam :)
#lat=51.74808&lng=21.14525&zoom=12&type=2