Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi ostry7 z miasteczka Ełk/Gdańsk. Mam przejechane 4808.01 kilometrów w tym 22.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 17.87 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 6180 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy ostry7.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2010

Dystans całkowity:312.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:19:23
Średnia prędkość:16.10 km/h
Maksymalna prędkość:51.20 km/h
Suma podjazdów:680 m
Liczba aktywności:3
Średnio na aktywność:104.00 km i 6h 27m
Więcej statystyk
  • DST 107.00km
  • Czas 06:50
  • VAVG 15.66km/h
  • Podjazdy 200m
  • Sprzęt Saphirka
  • Aktywność Jazda na rowerze

Docieramy na wybrzeże

Wtorek, 29 czerwca 2010 · dodano: 25.02.2011 | Komentarze 0

Wstaliśmy wcześnie – około godziny 7:00. Przygotowania jednak szły mozolnie i wyruszyliśmy dopiero o godzinie 10:00. Droga była ciężka, a nawierzchnia nie najlepsza.

polskie drogi :P © Ostry7

Czasami spotykaliśmy ponad kilometrowe podjazdy. Cały nasz wysiłek został jednak wynagrodzony w Elblągu, gdzie trafiliśmy na wielokilometrowy ostry zjazd z licznymi zakrętami, jazdę którym porównaliśmy do jazdy kolejką górską i aż chciałem wrócić i zjechać jeszcze raz. O mało nie zgubiliśmy flagi, ale zjazd ten dodał entuzjazmu całej ekipie. Przed Elblągiem spotkaliśmy też ciekawą rodzinkę.
rodzinka :] © Ostry7

W samym Elblągu zwiedziliśmy stare miasto, zobaczyliśmy starą pocztę, katedrę Św. Mikołaja
Katedra Św. Mikołaja :) © Ostry7

i Bramę Targową, w której znajdowała się informacja turystyczna.
Brama Targowa w Elblągu © Ostry7

W informacji turystycznej w Elblągu, która była zdecydowanie najlepsza na całej trasie, otrzymaliśmy wiele map, adresów noclegów w Stegnie i okolicy, a także zostaliśmy dokładnie poinformowani jak najszybciej, najciekawiej i najtaniej (omijając promy) dotrzeć do Stegny. Mieliśmy drobny problem przy wyjeździe z miasta ale z pomocą pracowników salonu samochodowego trafiliśmy na swoją trasę. Następnie bez większych już problemów dotarliśmy do Stegny, gdzie pytając po kolei ludzi: „Którędy do morza?” trafiliśmy na przybrzeżny kemping. Przejechałem całą Stegnę trzymając ręką spadającą sakwę, ponieważ będąc tak blisko morza nikt nie chciał stawać na postój. Na kempingu zostawiliśmy rowery i bagaże i pobiegliśmy na plażę rzucić się do wody. Nasz pierwszy cel – dojechanie nad morze został osiągnięty, słychać więc było nasze okrzyki radości kiedy wbiegaliśmy do wody. Mimo wieczornej pory i tego że jako jedyni na plaży się kąpaliśmy, nikomu nie było zimno
nareszcie morze :) © Ostry7

Drogi: asfaltowe, do Elbląga wiele podjazdów, przed samym Elblągiem ostry, długi zjazd i wypłaszczenie terenu. Od Elbląga do Stegny ścieżki rowerowe, na których od czasu do czasu przejeżdżał samochód.




  • DST 89.00km
  • Czas 05:13
  • VAVG 17.06km/h
  • Podjazdy 230m
  • Sprzęt Saphirka
  • Aktywność Jazda na rowerze

Szlakiem zamków

Poniedziałek, 28 czerwca 2010 · dodano: 25.02.2011 | Komentarze 0

Wstaliśmy o godzinie 7:00, zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy w dalszą drogę. W Reszlu zwiedziliśmy park miejski, który mimo swojej naturalności wywarł na nas ogromne wrażenie.

park miejski Reszel © Ostry7

Obejrzeliśmy także zamek i wstąpiliśmy do zabytkowej bazyliki.
Kościół w Reszlu © Ostry7

W Reszlu pani sprzedająca kartki powiedziała, że „mamy przerąbane”, ponieważ droga do Ornety jest usiana podjazdami. Droga jakby przecząc tej teorii tu za wyjazdem z Reszla powitała nas bardzo długim i ostrym zjazdem, na którym osiągnęliśmy prędkość nawet 51,2km/h. To dało nam zapał do dalszej jazdy, a spotkała nas bardzo ciężka droga z licznymi podjazdami. Umilały nam ją też niesamowite widoki.
niesamowity krajobraz © Ostry7

Dotarliśmy do Lidzbarka Warmińskiego. Kierując się drogowskazami dotarliśmy do ogromnego zamku, do którego jednak nie mogliśmy wejść z powodu renowacji. Odbywała się ona wewnątrz zamku, więc nie widziałem przeciwwskazań by zrobić sobie na jego tle zdjęcie. Był to bowiem największy i najładniejszy zamek na naszej dotychczasowej trasie.
Zamek w Lidzbarku Warmińskim © Ostry7

Później udaliśmy się do Wysokiej Bramy przy której znajduje się punkt informacji turystycznej, gdzie zostaliśmy poinformowani co możemy jeszcze zobaczyć w mieście i gdzie zrobić zakupy. W mniejszych miejscowościach mijaliśmy wiele zabytkowych kościołów, jednak nie tak wielkich jak te, których zobaczenie zaplanowaliśmy. Zaraz za wjazdem do Ornety skręciliśmy w pierwszy zjazd z napisem „Noclegi”, gdzie pozwolono nam rozbić namiot, a także udostępniono prąd do naładowania telefonów i odtwarzaczy MP3 (wszystko za 10zł od osoby). Obok nas rozbili się inni kolarze jadący w przeciwnym kierunku – z Gdańska do Rucianego - Nidy. Powiedzieli nam, że czeka nas ciężka przeprawa przez kilkukilometrowe podjazdy. Nie zamierzaliśmy jednak rezygnować z dalszej jazdy.

Drogi: asfaltowe, nieco gorsze niż pierwszego dnia przeplatane odcinkami nowych równiutkich dróg.




  • DST 116.00km
  • Czas 07:20
  • VAVG 15.82km/h
  • VMAX 51.20km/h
  • Podjazdy 250m
  • Sprzęt Saphirka
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ruszamy!

Niedziela, 27 czerwca 2010 · dodano: 25.02.2011 | Komentarze 0

Wyprawa marzeń czyli z Ełku na Hel :) .

Ekipa:

od lewej - Ja, Seba i Czyżu ;]


Planowany wyjazd na godzinę 6:00 opóźnił się do 6:40. Na miejscu zbiórki (pod moim domem) pierwszy byłem ja (około 6:10), później Seba, a na końcu Czyżu. Mimo tego zastaliśmy puste drogi, a także dobrą pogodę do jazdy. Seba miał drobne problemy ze stabilnością bagażu, z którymi poradziliśmy sobie przekładając jego karimatę do mojego bagażu. Wszyscy, wciąż niedowierzając, cieszyliśmy się, że wyjazd doszedł do skutku.
Pierwszy postój zrobiliśmy już w Starych Juchach (20km) godz. 8:00.

Średnia dystansu 16,5 km/h. Dotychczas jechaliśmy z pamięci po znajomych drogach, ale już w Starych Juchach zamontowaliśmy pierwszą mapę (Stare Juchy – Giżycko) w moim mapniku.

Zdaje się, że nasza Ełcka flaga była odbierana jako zagraniczna. W Wydminach witano nas okrzykiem „How do you do”.
Podczas dalszej drogi, gdy zatrzymaliśmy się sfotografować piękny widok pozdrowiła nas grupa motocyklistów. Na polnej drodze trochę zabłądziliśmy i dojechaliśmy do ośrodka „U Beułty 33’”, na szczęście nadrobiliśmy około 1km. Droga polna była bardzo przyjemna.

W Giżyckim porcie zatrzymaliśmy się , by zjeść. Siedząc nad Niegocinem wszystko smakowało lepiej. Mogliśmy zrobić dłuższy postój ponieważ mieliśmy już za sobą połowę drogi.

w porcie w Giżycku © Ostry7

Od Giżycka trasa zrobiła się bardziej ruchliwa, ponieważ jechaliśmy w godzinach popołudniowych. Pod Kętrzynem zaczęliśmy odczuwać zmęczenie. W samym Kętrzynie zwiedziliśmy Gotycką Bazylikę i Zamek Kętrzyński (3 zł bilet ulgowy). W Kętrzynie właściwie każde większe skrzyżowanie to rondo – ułatwia to bardzo jazdę. W drodze do Świętej Lipki minęliśmy innych rowerzystów obładowanych sakwami, z którymi oczywiście przywitaliśmy się machając. Dojechaliśmy do Legin i po krótkim czasie jazdy po miejscowości, położonej na niezwykle górzystym terenie, znaleźliśmy bardzo duże pole namiotowe, którego ofertę znaleźliśmy w Internecie (15zł za rozbicie dużego namiotu).
Po 110km... Pierwszy przystanek © Ostry7

Rozbiliśmy się nad jeziorem, zjedliśmy kolację i zmęczeni poszliśmy spać. Jazda poszła nam lżej niż się spodziewaliśmy. Pocieszał nas też fakt, że pierwszego dnia przejechaliśmy najdłuższy odcinek trasy, więc już wiedzieliśmy, że damy radę dojechać. Na następny dzień mieliśmy do przejechania 80km więc byliśmy spokojni.
nocleg w Leginach pod Reszlem © Ostry7

Drogi: Głównie asfaltowe, trochę dziur ale za to mały ruch. Małe fragmenty drogami polnymi. Na odcinku Ełk – Stare Juchy wiele podjazdów i pagórków. Przed Leginami krótki przejazd lasem.

#lat=53.94881&lng=21.48514&zoom=10&type=2




  • Sprzęt Saphirka
  • Aktywność Jazda na rowerze

Mały wstęp

Sobota, 26 czerwca 2010 · dodano: 27.03.2011 | Komentarze 1

Na pomysł, by pojechać gdzieś daleko rowerem wpadłem już w zeszłoroczne wakacje. Wtedy jednak nie miałem z kim jechać i całe długie planowanie skończyło się samotną wycieczką po Mazurach (ok.100km), podczas której zepsuł mi się rower (jeszcze wtedy góral) i z powrotem byłem zmuszony wrócić pociągiem. Minął rok i kilka miesięcy przed końcem roku szkolnego identyczny pomysł – wyprawy rowerem nad morze – rzucił Seba. To wystarczyło bym wiele kolejnych dni (i długich wieczorów) spędził na znajdowaniu zeszłorocznych planów, map, a później na opracowywaniu tegorocznej trasy. Rajd zostawał jednak wciąż, jak rok temu, w sferze marzeń. Wszystko ruszyło do przodu kiedy wtajemniczyliśmy w pomysł Czyża. On podobnie jak ja od razu tak się zapalił do tego wyjazdu, że potrafiliśmy godzinami omawiać różne sprawy jak noclegi, postoje i coraz realniej patrzeć na całe przedsięwzięcie. Wszystko mieliśmy opracowane do ostatniego szczegółu na długo przed planowanym wyjazdem, kiedy brat podpowiedział mi, bym przedstawił nasz rajd w projekcie przedsięwzięcia gospodarczego do szkoły na podstawy przedsiębiorczości. Oprócz dobrej oceny za projekt, dostałem też 6 za prezentację, bo będąc już tak wciągniętym w organizację potrafiłem z pamięci opowiedzieć właściwie wszystko, co związane z organizacją i przebiegiem naszego rajdu. I kiedy już coraz bardziej upewniałem się, że naprawdę pojedziemy pojawiły się problemy. Okazało się, że bez kupna rowerów nie ma możliwości byśmy pojechali i rodzice Seby po wielu wielu dyskusjach i prośbach oznajmili, że na pewno nie pojedzie on w tym roku, z powodu wydatków, z którymi wiązał się remont domu na działce. Zostaliśmy więc we dwójkę, z Czyżem. On też z rodzicami nie miał łatwo. My jednak wiedzieliśmy dobrze, że dobre i tanie rowery można dostać na rynku, bo o sklepowych rowerach za kilka tysięcy mowy nie było. Kiedy już miałem pewność, że Czyżu pojedzie ze mną, jako pierwszy kupiłem rower od faceta z rynku. Okazało się, że ma on wiele porządnych niemieckich rowerów, więc zdecydowaliśmy się z tatą na srebrnego Diamanta z 28 calowymi kołami i 24 przerzutkami. Jest to oczywiście rower trekkingowy, z trochę szerszymi kołami niż szosówka, z mocnym bagażnikiem na sakwy i hydraulicznymi hamulcami (900zł). Zaraz po kupnie roweru pojechałem z tatą na 70 kilometrową wycieczkę do Rajgrodu, która nas bardzo zmęczyła i zacząłem się zastanawiać, czy aby nie porywamy się z motyką na Słońce. Później rower kupił Czyżu, jak się okazało od tego samego człowieka z rynku. Jego rower ma mniej przerzutek – tylko 3 w tylnej piaście – dzięki czemu kosztował dużo mniej (300zł!). Kiedy już obaj mieliśmy rowery, zaczęliśmy się rozjeżdżać na około 40 kilometrowych wycieczkach. Wciąż, właściwie bez żadnej nadziei, prowokowaliśmy Sebę do dalszych rozmów z rodzicami.
I… udało się! Kilka dni później zobaczyłem Sebę zajeżdżającego pod mój blok na nowym rowerze, jak się później okazało kupionym też od tego samego gościa z rynku, 500zł, 7 przerzutek w piaście, jak we wszystkich naszych rowerach porządny bagażnik i dynamo. I można by pomyśleć, że już mieliśmy jechać we trzech… Nic podobnego. Do przekonania o bezpieczeństwie wyjazdu trzeba było jeszcze przekonać mamę Seby. Poszliśmy więc we trzech do niego i przedstawiliśmy moją prezentację z przedsiębiorczości, nieco ulepszoną, by bardziej przedstawiała zalety rajdu i udowadniała jest bezpieczny, dla całej jego rodziny. Decyzja miała zapaść następnego dnia wieczorem… I była to decyzja negatywna. Znów więc musieliśmy powrócić do poprzedniego planowania we dwóch. I znów zmiana planów, bo rano dostałem SMS, że rodzice Seby jednak się zgadzają… Na 6 DNI przed wyjazdem! Pomyślałem, jak on zdąży w ten czas przygotować to co my z Czyżem przygotowywaliśmy kilka miesięcy? Cieszyłem się jednak, że pojedziemy we trzech. Czas leciał i wyjazd zbliżał się bardzo szybko. Zamówiliśmy z Czyżem sakwy rowerowe, największe jakie znaleźliśmy w Internecie (85 litrów). Zamówiliśmy też kuchenkę turystyczną. Z pomocą taty zrobiłem mapnik na kierownicę z deseczki, folii i uchwytu. Zawitaliśmy też w urzędzie miasta gdzie trochę niechętnie, ale dano nam flagę Ełku i 2 naklejki „Ełk – tu wracam bezpiecznie”. Flaga była wielka, więc poprosiłem babcię która z pomocą cioci zmniejszyły ją dwukrotnie. Zanim się nie obejrzeliśmy minęły piątkowe zakończenia roku, w sobote ostatnie zakupy, dopracowywanie map i byliśmy gotowi. No prawie – do ostatniej chwili nie miałem karimaty, po którą w końcu pojechał na działkę po nocy tato. Robiąc ogólne zakupy w „Lidlu” chłopaki kupili sobie okulary przeciwsłoneczne, a ja w promocji koszulkę motorową, która jak się okazało sprawowała się też bezbłędnie na rowerze. Mieliśmy iść wcześniej spać, ale przeciągnęły się nam zakupy, a potem pakowanie i zasnęliśmy koło północy.



gdzieś na trasie :) © Ostry7